
Ryszard Szczygieł ukończył i wydrukował kronikę wsi Małaszowice. To już trzecia tego typu pozycja w dorobku radnego gminy, lokalnego znawcy historii tego rejonu.
Nasza wieś była „ulicówką” z kilkoma większymi zagrodami chłopskimi i szeregiem gospodarstw małorolnych, których właściciele dorabiali na utrzymanie w przemyśle w Grünberg albo zimową porą w lesie. Przeważali biedni ludzie. W wsi panowała niewidzialna, ale odczuwalna hierarchia. Na szczycie której stał największy rolnik Lehmann, który miał 4 konie. Była to przyjemna osobistość, przewodniczący miejscowego związku kombatantów „stalowy hełm” oraz przewodniczący towarzystwa gimnastycznego „blauen”- błękitni.
Dom nr 22 - sąsiadował bezpośrednio z domem nr 21. Mieszkało w nim małżeństwo pracowników rolnych Valentin Grelak [56 lat] i jego żona Klara [51 lat]. Dom należał do pani Mummert i rodzina Grelak prawie też. Byli oni bardzo niesamodzielni, mieli pięcioro dzieci w wieku 10 - 17 lat. Dzieci trafiły częściowo do krewnych pani Mummert, ponieważ rodzice nie byli w stanie zapewnić im porządnego wychowania. Nieznane są losy tej rodziny po 1945 r. Powyższe fragmenty tekstów pochodzą z kronik poświęconych miejscowościom z gminy Bytom Odrzański. Ich autorem jest bytomianin Ryszard Szczygieł oraz osoby pochodzenia niemieckiego, byli mieszkańcy tych terenów lub członkowie rodzin kiedyś zamieszkujących miejsca takie jak Drogomil, Królikowice czy Małaszowice.
Uprzedzenia mamy wszyscy Ryszard Szczygieł o przeniesieniu na papier historii okolic Bytomia Odrzańskiego myślał na długo przed napisaniem pierwszej kroniki, czyli losów Drogomila, ostatecznie wydrukowanych w 2006 roku. Po głowie chodził mu pomysł opisania wiosek, ale nie na podstawie obecnego układu administracyjnego, a według przedwojennego podziału, kiedy to działały gminy wiejskie skupiające w sobie po dwie, trzy miejscowości. Kontakty ze społecznością niemiecką bytomianin miał także od dawna i to one zaowocowały przypadkiem, który bezpośrednio zdecydował o powstaniu pierwszej z kronik. - Zgłosił się do mnie 70-letni wówczas Niemiec Herbert Hoffman, który pragnął ostatni raz przed śmiercią zobaczyć Drogomil, swój „Heimat” - małą ojczyznę, w której się wychował. Chciał, żebym wskazał mu kogoś, kto bez uprzedzeń pomoże mu w tym. Bo to jest niestety tak, że za każdym razem, jak Niemcy tutaj przyjeżdżają, to wielu Polaków daje im odczuć, że są tu niemile widziani. Zresztą potwierdziło się to później w Drogomilu, kiedy nie wpuszczono nas na jedno z podwórek. Bez konkretnego powodu, usłyszeliśmy „nie, bo nie” – opowiada R. Szczygieł. Pan Ryszard zaproponował, że sam przyjmie rolę przewodnika i gospodarza sentymentalnej podróży. Hoffman przyjechał do Bytomia w asyście syna i córki. Z samochodu wyszedł sam, bardzo niepewnie przekroczył próg, a zdziwił się tym mocniej, gdy do środka zaproszono również jego dzieci. Goście weszli do jadalni i zastali stół zastawiony jedzeniem. Hoffman usiadł i nie wytrzymał, z oczu rzewnie poleciały mu łzy. – Powiedział „Nigdy nie przypuszczałem, że Polacy, naród któremu zgotowaliśmy piekło, mogą nas tak przyjąć we własnym domu” – relacjonuje bytomianin. Wizyta Hoffmana zaowocowała nawiązaniem współpracy i wspólnym zabraniem się za zbieranie i przygotowywanie materiałów do pierwszej kroniki. A o uprzedzeniach i obawach analogicznych do zachowania Polaków, Szczygieł i jego żona przekonali się na jednej z wizyt za zachodnią granicą. – Pojechaliśmy na coroczne spotkanie niegdysiejszych mieszkańców tych ziem. Gdy tylko weszliśmy, dało się wyczuć przez skórę, że to nie jest pozytywne przyjęcie. Ludzie jakby mieli wypisane na twarzy pytanie „po coście tu przyjechali?”. Na szczęście nastawienie zmieniło się zupełnie, kiedy wyjęliśmy zdjęcia i widokówki z Bytomia. Wszyscy się do nas zeszli, chcieli zobaczyć co przywieźliśmy i podzielić się swoimi zbiorami, wymienić adresami na przyszłość – opowiada pan Ryszard.
Przeczytaj też: Rozmawiali z Hansem
Najważniejsze źródło - człowiek Wiele egzemplarzy pierwszej kroniki trafiło do rąk niemieckich. Zachwyceni publikacją sąsiedzi pisali do Polski listy, a w jednym z nich pojawiła się sugestia napisania drugiej książki – tym razem o Królikowicach, w czym R. Szczygłowi pomogło głównie rodzeństwo, którego rodzice byli właścicielami folwarku w tej miejscowości. Niemcy dostarczyli panu Ryszardowi dwa kartony rodzinnych zdjęć. Opowiadali historie „Famillie”, wspominali losy tutejszej ludności. To właśnie ludzie są największym źródłem materiałów do bytomskich kronik. To oni mają zdjęcia i wiedzę, którą przekazują sobie ustnie lub w postaci już gotowych, drukowanych tekstów. – W Niemczech jest dla mieszkańców byłego powiatu głogowskiego wydawane pismo „Neuer Glogauer Anzeiger” (Nowa głogowska gazeta). Mam wszystkie numery, jakie wyszły w ostatnich 60 latach. Szczególnie w starych numerach pełno jest opisów wydarzeń czy historii budynków oraz unikatowych fotografii. Dzięki pismu stworzyłem katalog około 800 bytomskich starych pocztówek. Wiele materiałów do kronik Niemcy dosyłają do mnie pocztą. Zasłyszane czy przeczytane historie na tyle, ile potrafię, zawsze staram się weryfikować – mówi radny Bytomia Odrz. Drugą kronikę wydrukowano w 2010 roku. Ci sami współpracownicy pomogli panu Ryszardowi napisać trzecią – o Małaszowicach, fizycznie dostępną od bieżącego roku. Czwarta dotyczyć będzie dawnej gminy Wierzbnica. Z prośbą jej stworzenia do pana Ryszarda zgłosił się wywodzący się z tej gminy wykładający na uczelni w Lipsku profesor. Niemiec widział pierwsze dwie kroniki w muzeum w Görlitz i dlatego zaproponował wspólne napisanie kolejnej. Wszystkie drukowane są w dwóch językach – polskim i niemiecki. W formacie A4 mają od ok. 220 do 270 stron. Autorzy drukują je we własnym zakresie, bez udziału profesjonalnego wydawnictwa.
Świadectwo niemiecko-polskich losów Kroniki szczegółowo wchodzą we wszystkie zakamarki życia, jakie toczyło się na bytomskiej ziemi głównie w roku 1945, ale także w kilku kolejnych latach po wojnie. Mówią o demografii, geograficznym położeniu wsi, o działających tu w latach 40’ instytucjach, ogólnej organizacji życia. Przytaczają wspomnienia ważnych wydarzeń dla większych społeczności, ale i dla konkretnych rodzin, często także tragedii, do jakich dochodziło na tle konfliktów narodowościowych. – Kiedyś nie wolno nawet było o tym pisać, dlatego to wiedza szerzej nie znana. Tu w roku 1945 mieszkały głównie kobiety, dzieci, starcy, chorzy i kalecy. Reszta była na wojnie. Byli też jeńcy wojenni różnych narodowości zmuszani do pracy. Przykłady ich historii również mają swoje miejsce w kronikach – zdradza R. Szczygieł. Artur Lawrenc
Tygodnik Krąg
|